Pozwolę sobie moją relację z niedzielnego koncertu zespołu Porcupine Tree przedstawić w formie swoistego wywiadu z samym sobą:
Michał, czy był to koncert Twojego życia?
Myślę, że w tym momencie nie odpowiem na to pytanie bo zbyt szybko zostałby ukierunkowany ten wywiad. Wróćmy do niego na koniec naszego spotkania.
Jasne, rozumiem. No dobrze to może zacznijmy od organizacji, jak to wyglądało z Twojej perspektywy?
Trzeba powiedzieć, że nie pamiętam źle zorganizowanej imprezy przez Rock Serwis i tak samo było i tym razem. Wszystko było bardzo dobrze oznaczone i bez żadnego zarzutu. A była to chyba największa impreza w historii tego organizatora. A do tego katowicki Spodek, który jest znakomitym miejscem do organizacji imprez tego typu. Jedynym mankamentem jest mała ilość miejsc parkingowych jeśli porównamy to z innymi halami widowiskowo – sportowymi lecz podobno ma się to poprawić w przyszłości. Sam koncert rozpoczął się punktualnie i tak jak to było zapowiadane miał dwie części, które w sumie złożyły się na 2 godziny i 45 minut muzyki z 20 minutową przerwą.
No to przejdźmy do konkretów. Co sądzisz o playliście, którą przygotował dla polskich fanów zespół Porcupine Tree?
Hmmm… Powiem Ci tak, że jak dla mnie była trochę zaskakująca. Taki jednakże był zamysł Stevena Wilsona, który nie omieszkał o tym wspomnieć pod koniec koncertu zaraz przed ostatnim bisem, który uznał, za chyba najbardziej popularny utwór w historii zespołu. Tym utworem była kompozycja „Trains” z płyty „In Absentia”, która dodatkowo miała najwięcej przedstawicielek w setliście podczas niedzielnego wieczoru poza najnowszym albumem. I tu trzeba powiedzieć, że jednak widać przepaść pomiędzy starszymi kompozycjach popularnych „Jeżozwierzy” w porównaniu z utworami z „Closure/Continuation”. Liczyłem, że na żywo te utwory zyskają a tak naprawdę nie zmieniło to mojego zdania, że są one poprawne (może poza kompozycjami „Harridan”, która bardzo mi się podoba oraz „Of The New Day” będąca takim łącznikiem pomiędzy starym a nowym Porcupine Tree) i tyle. Nie wzbudzały również one jakiegoś ogromnego entuzjazmu wśród licznie zgromadzonej publiczności w Spodku. Co do zaskoczeń to pojawiły się dwa utwory, na które nie liczyłem czyli znakomite „Buying New Soul” oraz „Halo”. Dla mnie zabrakło jednak większej ilości hitów bo jednak gdy zespół wraca do koncertowania po kilkunastu latach to jednak myślę, że wielu fanów chciałoby usłyszeć takie przeboje zespołu jak: „Shallow”, „Shesmovedon”, „Lazarus” czy „Radioactive Toy”. Szczególnie, że wśród zebranej publiczności byli również młodsi słuchacze, którzy nie mieli wcześniej możliwości zobaczyć zespołu na żywo. A jeśli mnie ktoś by zapytał, który utwór podobał mi się tego wieczoru najbardziej to zdecydowanie były to „Anesthetize” oraz „Sleep Together”, których wykonanie było powalające.
A powiedz nam jak ogólnie odebrałeś zespół na scenie?
Tu byłem mile zaskoczony w Stevenem Wilsonem, choć jego zachowanie już podczas ostatnich występów solowych było bardziej ukierunkowane w stronę słuchaczy to tutaj naprawdę kilka razy nawet dłużej mówił do publiczności. Co prawda pewne rzeczy były trochę niezręczne jak np. próba zażartowania z wydźwięku utworu „Sound of Muzak”, która nie została zrozumiana przez polską publiczność czy stwierdzenie, że polscy fani byli najmniej entuzjastyczni podczas tej trasy. No cóż muzyka Porcupine Tree nie jest jednak poza małymi wyjątkami do skakania i jakiś żywiołowych reakcji. Oczywiście z drugiej strony, rzeczywiście stojąc mniej więcej w połowie płyty wydawało się, że publiczność zgromadzona w Spodku była trochę niemrawa i odczuwało się, że niektórzy byli na tym koncercie bo wypada być. Wracając do zespołu to pozostali członkowie po prostu byli na scenie i odgrywali swoje partie. Najbardziej widoczny poza frontmanem był drugi gitarzysta Randy McStine (którego korzenie sięgają aż do naszego kraju), który szalał razem z Wilsonem.
To przejdźmy do technikaliów. Jak wyglądało to od strony akustycznej i wizualnej?
No i tutaj trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie wszystko było idealnie albo wręcz dalekie od ideału. I nie chodzi tu tylko o głośność bo ta w szczególności z samego przodu była zbyt duża (przez 15 minut stałem prawie przy barierkach ale po tym czasie już nie czułem się komfortowo a przynajmniej moje uszy). Gdy już stałem w drugiej części płyty Spodka było dużo lepiej i dla mnie było dobrze. Jednakże to czego brakowało to selektywności poszczególnych instrumentów i czasami dostawaliśmy taką ścianą po uszach, która dla nieco bardziej wrażliwych była zapewne nie do zniesienia. Zdarzało się również, że (choć niemożliwe, że ja to piszę) wokal zbytnio górował przed instrumentami i był zbyt skrzekliwy. Tym bardziej, że Steven Wilson nie był tego wieczoru w wybornej formie wokalnej. Można było zauważyć, że mniej więcej w drugiej części koncertu dźwięk był dużo lepszy niż w pierwszej (od „Anestethize”). Co do świateł to nie mam żadnych zastrzeżeń bo było pięknie i jasno. Może zdarzały się momenty dość mocnego migania ale nie było ich tak dużo. I jeszcze tylko jedno zdanie o wizualizacjach wyświetlających się za zespołem. Były naprawdę wymowne i rewelacyjne było to, że wyciągnięte były oryginalne filmy ze starszych płyt pewnie delikatnie odrestaurowane.
Nie sposób nie zapytać Cię jeszcze o możliwość robienia zdjęć na tym koncercie?
No cóż w tym wypadku byłem trochę zawiedziony bo było to moje niemałe marzenie fotograficzne. Jak się okazało tylko dwóch fotografów zostało dopuszczonych do robienia zdjęć i to tylko z dalszej odległości. Szczególnie, że światła były idealne aby zrobić artystom ładne ujęcia z bliska. No cóż, szkoda. Pozwolę się odnieść również do zakazu fotografowania/filmowania wśród publiczności, która była wyświetlana przed rozpoczęciem jak i w przerwie koncertu. Szanuję taką wolę artystów bo to przeszkadza wszystkim. Nie tylko muzykom ale również publiczności. I choć czasami fajnie zrobić zdjęcie poprzez cudzy telefon komórkowy to byłbym za tym aby te zakazy były częstsze szczególnie na takich dużych koncertach. No i przykre jest to, że tak wielu nie dostosowało się do tej prośby ze strony zespołu.
A zatem wrócę do mojego pierwszego pytania. Czy był to koncert Twojego życia?
Teraz mogę już powiedzieć, że tak był. Podobnie jak dwa koncerty Paul MacCartney’a, na których udało mi się być. A dlaczego zapytacie, skoro mam pewne obiekcje. Ano dlatego, że był to mój pierwszy koncert Porcupine Tree bo też w dawnych czasach nie udało mi się dotrzeć na żaden z nich z różnych powodów choć zespołu słucham już bardzo długo. I pewnie również dlatego, że tak czuję, że to będzie mój jedyny koncert PT bo też wydaje mi się, że po zakończeniu „Closure/Continuation Tour” zespół przestanie istnieć tym bardziej, że każdy z oryginalnych muzyków zespołu świetnie sobie radzi w swoich, innych projektach. Niemniej jednak mogą żałować, Ci którzy nie byli bo było to widowisko niezapomniane i takim na pewno będzie w mojej pamięci na zawsze.
Ostatnie pytanie, które muszę zadać. Czy poszedłbyś jeszcze raz na koncert Porcupine Tree?
Tak. Ponieważ ten koncert nie był idealny bo gdyby taki był to pewnie nie chciałbym zepsuć sobie tego wrażenia na przyszłość. Z drugiej strony też takie emocje jakie towarzyszyły mi podczas tego koncertu są właśnie porównywalne z tymi, które przeżyłem prawie 10 lat temu na wspominanym wcześniej koncercie Sir Paula i chciałbym je przeżyć jeszcze raz (a może dwa). Poza tym chciałbym usłyszeć jeszcze kilka moich ukochanych przebojów zespołu. Dlatego też gdzieś w głębi duszy chcę aby ta „jeżozwierzowa” przygoda nie skończyła się na tej jednej trasie i Steven wraz z kolegami wrócili do nas jeszcze szczególnie z lepszym akustykiem.
Views: 164