Dziś wspomnienie z 2014 roku, gdy po raz pierwszy zespół TesseracT był w naszym kraju. Poniżej zapis mojej relacji z tego wydarzenia z kilkoma zdjęciami TesseracT’u:
KnockOut Productions sprawiło mi ogromną radość, gdy kilka miesięcy temu zapowiedziało wizytę jednego z najważniejszych zespołów młodej fali progresywnego metalu. Charakterystyka ich muzyki to esencja djentu. I właśnie w ciepły, październikowy, piątkowy wieczór TesseracT zawitał do Krakowa. Towarzyszył im jako co-headliner instrumentalny, progmetalowy tercet ze Stanów Zjednoczonych – Animals as Leaders. A swoją cegiełkę do tej muzycznej budowli dołożył Navene Koperweis znany bardziej jako Navene K.
I to właśnie ten ostatni wystąpił jako support dla gwiazd tego wieczoru. Navene znany jest ze współpracy z Animals as Leaders. Nagrał z nimi album “Weightless” z 2011 roku, zaś ostatni release „The Joy of Motion” produkował. Jest multiinstrumentalistą, który potrafi czarować samplami nagrywanymi na żywo. Na scenie przygotowany był dla niego set perkusyjny, elektryczna gitara oraz sampler. Zawsze robi na mnie wrażenie, gdy człowiek tworzy muzykę dla widza na żywo. Czuję się wtedy tak jakbym stał sobie za konsoletą realizatora dźwięku i spozierał, jak tworzy się piękno na moich własnych oczach i słyszał w mych uszach. Tak było właśnie przez te 30 minut, gdy Navene był na scenie. Część dźwięków z danego instrumentu była przez niego grana a jednocześnie rejestrowana, później puszczana w pętli a on przenosił się do drugiego instrumentu i wywijał na nim co chciał przy akompaniamencie wcześniej skrojonych fragmentów. Okazją do jego poznania było wydanie EP-ki „Mind”. Na koncercie wybrzmiały wszystkie kompozycje z tego albumu, których jest cztery. Niezwykła technika gry na gitarze i perkusji urzekła mnie i rozgrzała publiczność licznie zebraną w krakowskiej Fabryce tego wieczoru.
Po 20-minutowej przerwie pojawili się Oni. Przy wstępie z „Proxy”. I rozpoczęła się godzinna odyseja po całej dyskografii zespołu, choć to na razie tylko dwa albumy. Danny Tompkins przywitał się z publicznością w trakcie wykonywania pierwszej części albumu „Altered State” czyli „Of Matter”. Danny powrócił do zespołu po trzyletnim rozbracie. To On zabarwił swym wokalem pierwszy album TesseracT’u i widać było, że zdecydowanie lepiej się czuje właśnie w tych fragmentach. Muzycy następnie zaprezentowali prawie całą suitę „Concealing Fate” w jednym ciągu, pomijając jedynie część pierwszą czyli „Acceptance”, która pojawiła się na zakończenie występu. W tej części występu swoje umiejętności growlu zaprezentował Amos Williams.
I tutaj należy się osobny akapit… Sam Danny zapowiedział, że kolejnym utworem który wybrzmi jest dla Niego najważniejszym w historii zespołu. Tym utworem był również mój ulubiony „April”. I to było niezapomniane 5 minut, dzięki któremu wpadłem w katharsis. Piękno tego utworu potęgowało również to, że wszyscy muzycy zostali rewelacyjnie nagłośnieni. Selektywność każdego instrumentu, poziom głośności były bez zarzutu. Jedynie może w pierwszej części koncertu wokal nie był zbyt dobrze słyszalny ale korekta została wykonana bardzo szybko. Ciary były gdy Danny śpiewał: „Never…never”. I jedynie koniec utworu i towarzystwo pięknej kobiety wyciągnęło mnie z tego stanu muzycznego uniesienia.
Później pojawiły się jeszcze dwa fragmenty z albumu „Altered State”. Danny podziękował publiczności za wspaniałe przyjęcie i powiedział, że byliśmy najlepszą widowni podczas tej trasy. I na zakończenie wybrzmiał wcześniej wspomniany „Acceptance”. Niestety zespół nie wyszedł już na żaden bis i przyznaję, że było to dla mnie małe rozczarowanie bo tylko godzinny występ to jednak trochę zbyt krótko jak na występ jednej z gwiazd koncertu. Dodatkowo zauważyć dało się, że po świetnie wykonanym „April” głos Danny’ego zaczął się łamać i nie był już tak czysty jak w pierwszej jego części i może to też jest powód, że ich występy nie trwają dłużej.
A później nastąpiła przerwa. Zieeeeeew… Nie bez przyczyny pojawiła się tu onomatopeja. Przerwa między występem co-headlinerów trwała prawie godzinę. Tutaj należy się bura dla organizatorów. Ja rozumiem, że bar musi zarobić na swoje, ale jednak tak długa przerwa spowodowała znużenie niektórych uczestników koncertu i spaczyła odbiór muzyki zagranej przez Animals as Leaders. Gdy już rozpoczęli to uderzyła we wszystkich przeogromna ściana dźwięku. Poczułem jakbym wszedł w taką swoistą muzyczną chmurę, z której lało jak z cebra. Dźwięki gitar Javiera Reyesa i Tosina Abasiego zlewały się w jeden wielki łomot przy dodatkowym wtórze perkusji Matta Garstki i sampli, odtwarzanych przez Javiera. Piękniej było gdy grał tylko jeden czy drugi z gitarzystów. Tosin jest świetnie wyszkolonym technicznie gitarzystą co kilkukrotnie pokazał podczas tego wieczoru, m.in. w “Physical Education”. Panowie wyruszyli w trasę, aby promować najnowszy album „The Joy of Motion” wydany w tym roku. Pomimo tego, iż muzyka amerykańskiego tercetu nie jest mi obojętna, w szczególności jeśli chodzi o ostatnie wydawnictwo to jednak z powodu zbyt dużej głośności i braku rozdzielenia poszczególnych instrumentów zmęczył mnie ich występ. I jeszcze jakiś taki mały odzew ze sceny. Kilka słów od Tosina podczas trochę ponad godzinnego występu to za mało. Jedynym zauważalnym flirtem w stronę publiczności było żartobliwe zaintonowanie „Sweet Home Alabama” czy fragment „Smells Like Teen Spirit”. A publiczność widać było, że żyła tym koncertem.
Niemniej jednak zdanie, którym zatytułowałem ten tekst jest jak najbardziej prawdziwe. Wspaniałe sample tworzone live przez Navene’a, perfekcja realizacji dźwięku i wokal Daniela podczas „April” oraz ciekawa technika gitarowa Tosina Abasiego to sztuka przez duże SZ i basta!!!
Views: 92