Zawsze gdy idę na koncert zespołu Tides from Nebula to mam duże obawy czy dam radę zrobić choć kilka dobrych zdjęć. Nie inaczej było tym razem. Efekt chyba jest całkiem przyzwoity. A co do samego koncertu to była to sztuka klasy światowej. Całe trio jest w znakomitej formie a materiał widać, że został już dobrze ograny i słucha się go z zapartym tchem. Wszystkie kompozycje na żywo brzmią idealnie. Moje ulubione to otwierające koncert “Ghost Horses” i “Lifter”, dawno niesłyszany “The Fall fo Leviathan” oraz “Dopamine”, które wybrzmiało na bis. Cieszy widok uśmiechniętych i szalejących na scenie wykonawców szczególnie po tym jak rozstali się z Adamem. Ale wszystko to zostało tak przygotowane abyśmy my, słuchacze, tego nie zauważyli. I tak rzeczywiście jest. A my czekamy już na przyszły rok bo mam nadzieję, że znowu choć raz czy dwa spotkamy się z tą energetyczną trójką z Warszawy. Poniżej efekty mojej pracy w ciasnym Królestwie, w którym niestety nie pomyślano o fosie. A przydałaby się.
Views: 282