Hard Rock Heroes Festival 2023, Tauron Arena Kraków, 12.06.2023

W poniedziałek dzięki uprzejmości Metal Mind Productions miałem przyjemność wziąć udział w fantastycznej imprezie jaką był Hard Rock Heroes Festival. Wszystko to odbyło się w Tauron Arenie Kraków czyli jednej z najlepszych hal widowiskowo – sportowych według mnie w naszym kraju. Może nie jest łatwo do niej dotrzeć jednakże ja wyjechałem chwilę wcześniej aby dojechać na czas na pierwszy zespół.

Wszystko rozpoczęło się punktualnie zgodnie z programem (zresztą wszystkie koncerty zaczęły się zgodnie z rozpiską) półgodzinnym występem pierwszego z polskich zespołów podczas tego wydarzenia. Slave Keeper, bo o nim mowa, zaprezentował się jeszcze niewielkiej liczbie publiczności (o niej więcej trochę później). Na scenie w szczególności szaleli gitarzyści Piotr Miećko oraz Piotr Jakubowicz. Zespół zaprezentował utwory ze swojego debiutanckiego albumu “Ślad”. Niespodzianką od zespołu było wykonanie nowego utworu o tytule “Czekam światła dnia”, który zapowiada kolejny album formacji. Muszę przyznać, że ta mieszanka hard rocka i heavy metalu przypadła mi do gustu. Może nie wszystko było idealnie ustawione na czym najbardziej traciła wokalistka Marta Biernacka ale jako prolog słuchało się tego bardzo przyjemnie.

W przerwie szybko udałem się na stoisko z merchem aby… zakupić pięknie wykonaną na ten festiwal koszulkę z bardzo ładnym emblematem na froncie i listą wszystkich występujących zespołów z tyłu. Jak się okazało był to najlepszy moment na ten zakup bo później gdy poszedłem po kolejnym koncercie to już większość rozmiarów została wykupiona. Szkoda więc, że taka mała ilość została przygotowana bo z korytarzowych rozmów usłyszałem, że chętnych było więcej.

Po powrocie na arenę główną usłyszałem pierwsze dźwięki kolejnego z zespołów występujących tego dnia. Zespół 1One ma ewidentnie swój czas w ostatnich latach bo jakoś tak pojawia się często jako support największych gwiazd rocka. Jak się okazuje dwa dni wcześniej zagrali przed Scorpions. Przed Deep Purple też już kiedyś mieli przyjemność występować. 1One jest prowadzony przez dwie szalone kobiety: Sylwię Dziardziel i Agnieszkę Malicką co widać na scenie. Niestety jednak ani wokal ani instrumenty klawiszowe niezbyt dobrze prezentowały się podczas tego występu. Najciekawiej było jeśli chodzi o perkusję, która brzmiała znakomicie. A usłyszeliśmy mieszankę utworów po polsku i angielsku. Na szczególną uwagę zwróciłem na utwór “Dwudziestolatki” wykonany wraz z Grzegorzem Kupczykiem znanym m.in. z zespołu Ceti. Usłyszeliśmy również “Highway to Hell” z repertuaru AC/DC. Niemniej jednak muszę przyznać, że był to występ, który najmniej mi się podobał podczas tego dnia.

Kolejną formacją, która pojawiła się na scenie był Kruk wspierany (już od jakiegoś czasu) przez Wojtka Cugowskiego. To był jeden z tych koncertów, na który czekałem w ten piękny słoneczny poniedziałek. I Panowie nie zawiedli. W repertuarze tym razem znalazły się tylko utwory z jedynego jak dotąd albumu nagranego w kooperacji z Wojtkiem “Be There”. Usłyszeliśmy wszystkie kompozycje z tego krążka poza tytułowym. Panowie są w niesamowitym gazie. Wojtek śpiewa świetnie, Piotr Brzychcy szaleje z gitarą elektryczną (nawet na końcu koncertu zamarkował rzut nią), Mariusz Prętkiewicz już zadomowił się za instrumentami perkusyjnymi bo też stosunkowo niedawno dołączył do składu. Muszę jeszcze wspomnieć o niesamowitej skromności Wojtka, który z trochę ściśniętym gardłem mówił o tym jaki to zaszczyt wystąpić na jednej scenie z takimi legendami hard rocka, bo zawsze stał w miejscu fana. Do tego wspomniał, że “hard rock to najfajniejsze dźwięki na świecie”. Chyba z tego wszystkiego na końcu po przedstawieniu zespołu pomylił tytuły utworów bo też zapowiedział “Hungry For Revenge” (który zagrali jako drugi) a w rzeczywistości wykonali “The Invisible Enemy”. Co do kwestii technicznych to po pierwszym utworze wszystko już było poprawnie mógłbym się jedynie przyczepić do klawiszy Radka Mokrusa, które czasami były przykrywane przez pozostałe instrumenty.

Po części “polskiej” rozpoczęła się część zagraniczna. Na początek wystąpił Jorn Lande ze swoim zespołem. I może narażę się fanom talentu wokalisty pochodzącego z Norwegii ale występ ten mnie zmęczył. Zapewne nie była to wina samego Jorna ale ustawień na konsolecie. Ja lubię (szczególnie gdy nie znam zbyt dobrze repertuaru artysty) słyszeć co dany wokalista / wokalista śpiewa ale tutaj niestety nie słyszałem a przecież jest to jeden z najlepszych wokalistów w muzyce hard rockowej. Dlatego też po około 25 minutach musiałem na chwilę ochłonąć i opuścić główną salę. To na co trzeba zwrócić uwagę to Jorn jest niesamowitym showmanem. Co chwila pozował zebranym w fosie fotografom i widać było, że dobrze się bawił. Zresztą pozostali członkowie zespołu również dwoili się i troili. Poza utworami z repertuaru samego Jorna pojawiły się covery takich zespołów jak Whitesnake czy na zakończenie Dio. I to właśnie przed wykonaniem “Rainbow In The Dark” Jorn pokłonił się gwiazdom, które miały wystąpić po nim ale również wspomniał o Bruce Dickinsonie. A to dlatego, że jak się okazało Bruce pojawił się w Tauron Arenie tego dnia na tym festiwalu. Był tam ponieważ jego Iron Maiden dzień później występował na tej scenie. Muszę jednak stwierdzić, że byłem trochę zawiedziony tym występem.

Gdy usłyszałem pierwsze dźwięki intra, które zapowiadało występ legendy jaką jest Nazareth nie spodziewałem się, że usłyszę najlepszy (obok gwiazdy wieczoru) występ tego dnia. Mimo tego, że od wielu lat z podstawowego składu pozostał jedynie grający na basie Pete Agnew to zobaczyłem znakomity występ. Rozpoczęli utworem “Miss Misery” i od razu było słychać, że wszystko brzmi jak należy (w trakcie poprawili panowie akustycy jedynie stopę). To co w szczególności różniło ten występ od poprzedniego to świetnie słyszalny wokal Carla Sentance’a. Panowie postawili na swoje największe przeboje. Usłyszeliśmy oczywiście “Hair of The Dog” oraz jedną najpiękniejszych ballad rockowych “Love Hurts”. Zabawna sytuacja miała miejsce przed wykonaniem “Beggars Day”. Dave powiedział do zebranej publiczności “Cheers” wznosząc toast piwem lecz w żaden sposób nie był w stanie odczytać nazwy a jak się okazało trzymał małą buteleczkę piwa z nazwą, która jest zapewne jest koszmarem dla obcokrajowców (była to Łomża). Ciekawostką jest (o czym nie wiedziałem), że za perkusją w zespole od wielu lat zasiada syn Pete’a Agnew, Lee.

Po tak znakomitym koncercie apetyt jeszcze bardziej wzrósł. Gdy po raz ostatni w 2019 roku widziałem Deep Purple nie myślałem, że uda mi się jeszcze raz zobaczyć jedną z moich ukochanych kapel w historii muzyki. Oczywiście zawsze mam obawy w jakiej formie wokalnej będzie Ian Gillan, ale jak się okazało były one nieuzasadnione tego wieczoru. No może poza “Highway Star” od którego zaczęli ale ten utwór od lat mu nie wychodzi. Później już było zdecydowanie lepiej. Kolejne “Pictures of Home” z pierwszymi popisami Dona Airey’a oraz Simona McBride’a. I tutaj muszę napisać, że rzeczony Simon świetnie zastąpił Steve’a Morse’a (który niestety z powodów rodzinnych musiał opuścić zespół). Dodał niewątpliwie kolorytu do znanych przebojów “purpurowych” takich jak “Lazy” oraz “Smoke on The Water” czy grany zawsze w hołdzie Jonowi Lordowi “Uncommon Man”. Nie można nie wspomnieć o stałych rozbudowanych solach Dona na instrumentach klawiszowych gdzie jak to zwykle bywa pojawiają się motywy związane z naszym krajem (usłyszeliśmy oczywiście Chopina czy Mazurka Dąbrowskiego). Wspomnę jeszcze o świetnym wykonaniu “When A Blind Man Cries” z idealną końcówką wokalną Iana. To tylko uświadcza mnie w przekonaniu, że Deep Purple nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa (mimo, że od kilku lat kończą karierę a z drugiej strony zapowiedzieli ostatnio nowy album, który ma się ukazać w przyszłym roku). Także może jeszcze się spotkamy po raz piąty.

Jak wcześniej wspomniałem jeszcze wzmianka o publiczności. No cóż niestety nie była ona zbyt liczna jak na możliwości Tauron Areny. Jeśli chodzi o płytę to tak tylko do połowy była wypełniona i to też niezbyt szczelnie. Trybuny też nie porywały frekwencją. Może to kwestia daty (jednak poniedziałek nie jest do końca szczęśliwy) a może po prostu natłoku różnych wydarzeń muzycznych, które się wokół nas ostatnio dzieją. Ale myślę, że Ci którzy przyjechali, wyjechali usatysfakcjonowani jak ja i liczą na kolejne edycje tego festiwalu może w jakiejś innej, trochę mniejszej sali. Mimo, że hard rock jest chyba delikatnie w odwrocie to tego wieczora nie było tego widać. Także niech żyje Hard Rock!!!

Views: 117

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.